Wielu z Was wie, że tej zimy… W sumie to ciężko nazwać tegoroczną chłodniejszą porę roku mianem zimy, bo śnieg, który utrzymywał się dłużej niż jeden dzień, widziałem tylko z 5-6 razy. Tej zimy miałem bardzo duże problemy z odpornością spowodowane złym doborem antybiotyku (problemy z wirusowym zapaleniem gardła). Każde wyjście na rower, każdy dłuższy spacer kończył się przeziębieniem. Popsuło mi to rowerowe plany, gdyż w ubiegłym roku pokochałem jazdę w gorszych warunkach i lubiłem być aktywny na Stravie gdy większość kolarzy jedynie „chomikowała” na trenażerach.
Kiedy już z Moniką zdecydowaliśmy się być oficjalnie parą, to chcieliśmy jeździć ze sobą jak najwięcej. Nic dziwnego, obydwoje kochamy kolarstwo szosowe i górskie w tej – oczywiście – bardziej rekreacyjnej postaci.
Tym razem nie chciałem brać ze sobą gravela. Jako że podróż pociągiem z rowerem nie jest problematyczna w dzisiejszych czasach, to sam dojazd do Jarosławia, aby stamtąd dotrzeć z rowerem bezpośrednio do Moniki już tak. W Biłgoraju, do pociągu Hetman nie mogę wejść z rowerem, gdyż nie ma on na składzie wagonu rowerowego. Do Jarosławia natomiast mam około 70 kilometrów i zawsze muszę kogoś prosić o podwiezienie mnie z rowerem na dworzec PKP. Godziny odjazdu są takie, że albo ktoś jeszcze pracuje, albo jeszcze śpi.
Do czego piję, bo wstęp jest dość długi…
Monika przypomniała sobie, że ma swój rower crossowy (pierwszy rower w dorosłym życiu), który jest na nią za duży. I rzeczywiście. Po drobnych modyfikacjach (m.in. regulowany mostek) crossówka okazała się być wręcz idealna pod moje gabaryty. Monika jeszcze zanim zdecydowała się na zakup roweru górskiego z prawdziwego zdarzenia na nasze zgrupowanie CCT w Bieszczadach, zmieniła opony na górskie, najszersze jakie tylko udało się wcisnąć w tę ramę. Wietrzna pogoda, szerokie opony. Wybór terenu był bardzo prosty – Monika, jedziemy to lasu. Jest tu jakiś las?
Dojazd do pobliskiego lasu
Nie dziwię się dlaczego Monika zazdrości mi szybkiego dojazdu do pobliskich leśnych ścieżek rowerowych. Tutaj musieliśmy jechać około 15 kilometrów, aby móc pojeździć po lesie. Nie będziemy przecie dewastować pobliskiego parku. Oczywiście nikt nie narzekał. Podczas dojazdu rozmawialiśmy ze sobą na różnorakie tematy. Usta mieliśmy zasłonięte buff’ami, więc czego ktoś z nas dopytywał: „Proszę? Coś mówiłeś(aś)?”.
Większość trasy dojazdowej wiodła przez ścieżki rowerowe. Te bardziej atrakcyjne – asfaltowe, i te mniej – wykonane z kostki. Kilka razy tylko musieliśmy skorzystać z jezdni. Jako że ja i Monika bardziej kochamy jazdę szosową, było to dla nas wręcz udogodnieniem. Jazda po kostce, i to w dodatku z dopuszczonym ruchem pieszych, nawet rowerem crossowym to żadna przyjemność. Momentami na ścieżkach którymi jechaliśmy było mniej bezpiecznie niż na ulicy. Zrozumie to zapewne jedynie kolarz szosowy. Większość z nas nie jeździ po ścieżkach bo są mało „cool” tylko że bezpieczniej czujemy się na drodze.
Tylko my, dźwięk tykających piast i natura
Dojechaliśmy! Wiatr ucichł, a to wszystko dzięki barierze z drzew. Pierwsza moja myśl, która przyszła do głowy widząc mocno ubitą szeroką ścieżkę, bo bokach której rozpościerały się linie drzew w jeszcze jesiennej kolorystyce: „Żałuję, że nie wziąłem ze sobą gravela”.
Tak, muszę coś wtrącić o gravelach, bo je kocham
Niekiedy zastanawiam się, dlaczego ludzie twierdzą, że rower gravelowy to tylko chwyt marketingowy i ten typ roweru nie nadaje się do niczego. Najczęściej takie osoby w ogóle nie jeździły na gravelu. Mówią, że ani to szosa, ani rower górski. W terenie tylko bolą ręce, a na szosie jeździ się dużo wolniej.
Gdyby tak było to kolejne marki nie dodawały by modeli gravelowych do swoich ofert. Prawda? Jest bardzo duża grupa osób – m.in. ja – dla której ten rower jest wręcz idealny do stylu ich jazdy. Rekreacja, sportowa pozycja, baranek i brak amortyzatora, który tylko niepotrzebnie zwiększa wagę samego roweru. Niepotrzebne – mam tutaj na myśli lekką jazdę rekreacyjną. Do tej pory kiedy wyruszałem rowerem szosowym (karbonową Emondą, której już nie mam) w jakąkolwiek nową trasę bałem się tego, czy drogi będą w dobrym stanie albo czy nie trafi mi się jakaś droga szutrowa. Kiedy zacznie wiać albo gdy opadnę z sił, zawsze będę mógł skrócić swoją trasę choćby przez las korzystając ze ścieżek czy dróg pożarowych. Po to właśnie jest gravel. To rower dla osób, które kochają jazdę szosowa, ale chcą eksplorować nowe tereny bez żadnych obaw o to, czy sobie poradzą. Maszyna ta jest świetna również jako rower wyprawowy, ale ja jeszcze nie mam żadnego doświadczenia w tej materii, abym mógł zabrać głos.
Leśna rekreacja
Sama jazda była bardzo przyjemna. Chyba nawet bardziej przyjemna od naszej pierwszej wspólnej trasy po biłgorajskich lasach. Pomimo wiatru było dosyć ciepło co widać po tym, że jedziemy w samych bluzach z długim rękawem. W razie czego w plecaku mieliśmy jeszcze kurtki przeciwdeszczowe z Decathlonu, które pełnią również świetną funkcję izolacji w przypadku pogorszenia się pogody.
Pierwsze i drugie zdjęcie z powyższej galerii jest dla mnie bardzo ważne. Nie bez powodu ustawiłem je w takiem kolejności – chronologicznie od lewej strony. Wreszcie los się do mnie uśmiechnął i mogę wspólny wolny czas spędzać na rowerach z ukochaną kobietą. Czegóż mogę chcieć więcej? Nie wiem. Jednakże za każdym razem, kiedy patrzę porównując te dwa zdjęcia, w moich oczach pojawiają się łzy.
Zatrzymaliśmy się na nieco dłuższy postój. Pstryknęliśmy niemało zdjęć na nasze profile na Instagramie – zachęcam Was korzystając z tej okazji do zaobserwowania profilu Moniki. Oczywiście odbiła nam znów tzw. szajba rowerowa i widząc leśną ambonę, weszliśmy na nią. Siedzieliśmy tak dłuższy czas, wsłuchując się w śpiew ptaków i popijając ciepłą herbatkę z imbirem.
Było nam bardzo przyjemnie, no ale czas się zbierać, bo zaczynało się ściemniać. Po postoju w takich warunkach trzeba uważać by się nie przeziębić. Założyliśmy więc kurtki przeciwdeszczowe i ruszyliśmy dalej. Pamiętam do dziś chwilę, kiedy to jechaliśmy ubitą drogą szutrową i złapaliśmy się z Moniką za ręce. Aż przeszły mi ciarki po plecach. Nie patrzyliśmy się na siebie zbyt długo, bo od czasu do czasu były niemałe dziury i błotko.
Powrót do Brzegu
Wróciliśmy tą samą drogą. W Brzegu jednak zatrzymaliśmy się jeszcze chwilkę nad brzeską przystanią. Później ścieżką rowerową prosto do mieszkania Moniki.
Zrobiliśmy 32 kilometry, z czego mniej niż połowę po lesie. Mam jednak sentyment do tego krótkiego wypadu, bo tak jak już widzieliście po tytule tego artykułu, to była nasza oficjalnie pierwsza rowerowa trasa jako para. Do tej pory jeździłem najczęściej sam, teraz dopiero zaczynam czuć, czego mi tak bardzo brakowało.
Pozdrowelove!