W ubiegłą niedzielę miałam przyjemność po raz kolejny już być uczestnikiem IV już Strzelińskiego Maratonu Rowerowego. Jakie są moje wrażenia? Możecie przeczytać poniżej.
Organizatorzy na medal
Jeżeli chodzi o samą organizację, to tak jak w tamtym roku Organizatorzy nas nie zawiedli. Jak wiadomo w tym roku ze wszystkim jest trudno, więc zorganizowanie imprezy masowej nie należy do najłatwiejszych. Na wszystkich dystansach obowiązywał limit uczestników, który wynosił 250 osób. Na terenie obowiązywał nakaz noszenia maseczek, aż do momentu samego startu (10 sekund przed startem była komenda, by ściągnąć maseczki).
Nad całą imprezą czuwał Pan organizator, który przez mikrofon informował nas na bieżąco o przebiegu maratonu i o niebezpieczeństwach, jakie możemy napotkać.
Warunki na trasie
Tak jak w poprzedniej edycji trasa była idealnie przygotowana, jeżeli chodzi o przejazd oraz oznaczenie. Na prawdę, żeby się tutaj pogubić to trzeba być wybitnym kolarzem. Na każdym odcinku znajdowały się kierunki jazdy, wszelkie wystające korzenie czy większe kamienie były pomalowane sprayem w jaskrawym kolorze. W tych najbardziej niebezpiecznych miejscach ustawiono tabliczki z wykrzyknikami.
Tak więc za przygotowanie należy się ekipie wielkie podziękowanie!
Pogoda typowo letnia
Warunki pogodowe w tym roku nas nie rozpieściły. Dzień wcześniej synoptycy zapowiadali deszcze, a na telefony dostaliśmy powiadomienia o intensywnych burzach i towarzyszących im opadach deszczu a nawet gradu… Jak było w rezultacie? Pochmurno, ale ciepło. Lecz na trasie baaardzo mokro.
Niestety nie mam za wiele zdjęć przedstawiających warunki, jakie panowały na trasie (jedynie te ze startu i wjazdu na metę). Aby Wam to zobrazować, pokażę Wam jak wyglądali niektórzy zawodnicy po ukończeniu trasy. Zdjęcia te zostały wykonane przez przedstawicielkę Strzelińskiego Towarzystwa Sportowego Extreme – Anka Aries Baran.
Najgorsze były ponad 10%-owe zjazdy po błocie i mokrych kamieniach z korzeniami. Mi udało się wyhamować, ale niestety jeden zawodnik, który jechał za mną nie miał tyle szczęścia… Na szczęście z tego co się orientuje udało mu się ukończyć wyścig o własnych siłach. Jednakże organizator na fanpage wspomniał, że jeden zawodnik złamał sobie dwa żebra. Na zdjęciu zawodniczki 116 z rozciętym kolanem widać, że nie było łatwo.
Prawie duathlon ?
Moim celem jak już wspominałam we wcześniejszym wpisie było podjechanie wszystkich wzniesień bez zatrzymywania się i to mi się praktycznie udało. Ogólnie jechało mi się o wiele lepiej niż w tamtym roku – wiem, że to poniekąd też zasługa mojego X-Caliberka. Jadąc utwierdziłam się w przekonaniu, że jednak decyzja Piotrka, że nie będzie startował w zawodach na moim crossie była słuszna. Przy tych mokrych warunkach mogłoby się to skończyć źle – zwłaszcza, że rower posiada tylko zwykłe V-breaki i tylną typową crossową oponę 35C.
No ale wracając do mnie – wszystko byłoby ok, gdyby nie… kapeć, który złapałam około 4 km przed samą metą. Wiem, kapeć to nie koniec świata, ale wymiana dętki w rowerze górskim okazała się dla mnie czymś niewykonalnym. Poradziłam sobie z wyłączeniem sprzęgła w tylnej przerzutce i ściągnięciem koła, ale niestety dętki już nie udało mi się wymienić. Nie byłam w stanie ściągnąć opony z obręczy, tak mocno “siedziała”. Jak myślicie, co zrobiłam?
Rycerz na białym koniu
Z tej strony Piotrek. Witajcie kochani! Monika poprosiła mnie, abym to właśnie ja dokończył ten wpis, gdyż końcówka tego maratonu – można by powiedzieć – była ściśle ze mną związana. Oczekując na przyjazd Moniki na metę, większość czasu spędziłem na ławce przy końcówce trasy, tuż przy wjeździe na stadion.
W pewnej chwili zauważyłem, że zaczynają pojawiać się zawodnicy, których widziałem na starcie dystansu Mini. Chcąc porobić fajne fotki Monice m.in. na Instagrama, podszedłem do jednej osoby pilnującej wstępu na trasę z zapytaniem, czy mogę ustawić się gdzieś w lesie w celu fotografowania zawodników. Nie robiono mi żadnych problemów i ustawiłem się tuż za – tak mi się wydaje – ostatnim większym zjazdem w terenie, na zakręcie. Zawodnicy mieli tam fajne prędkości, więc fotografowanie w technice panoramowania było jak znalazł.
Gdzie jest moja Monia?
Czekam. Czekam… Nadal czekam. Zauważam co raz to więcej kobiet, więc myślę sobie, że lada moment pojawi się również moja Monika. Z nudów zacząłem fotografować wszystkich zawodników. Dlaczego? By ostatecznie zrobić Monice zdjęcie idealnie. Smartfonem, ale lepsze to niż nic. Poniżej możecie zobaczyć sobie kilka tych zdjęć.
Po 30-tym zawodniku, którego fotografowałem, na ekranie smartfona pojawia się wizerunek Moniki. Dzwoni do mnie. Wiedziałem, że coś się stało. Albo – mówiąc potocznie – gleba, albo złapała gumę.
Piotrek, już po zawodach… Złapałam kapcia i nie mam siły ściągnąć opony. Chyba zadzwonię pod numer alarmowy i zakończę zawody
Telefon od Moniki
Prywatny serwisant na trasie
Kiedy dowiedziałem się, że złapała kapcia około 3-4 kilometrów od mety to stwierdziłem, że wyruszę jej na pomoc. Niech ukończy chociaż te zawody. Aby nie przeszkadzać żadnemu kolarzowi biorącemu udział w zawodach, przemieszczałem się lasem po krzakach, z dala od wyznaczonej trasy. Kiedy jednak nie było takiej możliwości, słysząc odgłos jadącego po błocie roweru schodziłem na pobocze – z reguły do rowów.
Po około 3 kilometrach zauważyłem, jak Monika idzie prowadząc rower. Odetchnąłem. Przyznam się Wam szczerze, że nie wiem dlaczego nie poradziła sobie ze ściągnięciem opony, gdyż za pomocą dwóch łyżek opona zeszła prawie że momentalnie. Być może tak zadziałał na nią stres, a może i nawet strach. Wymieniłem dętkę i Monia ruszyła dalej. Chwilę później otrzymałem od niej SMS, że już dojechała na metę.
Nie znalazłem się tam przypadkiem
Wracając tą samą trasą z uszkodzoną dętką zarzuconą przez ramie, z daleka słyszę, jak ktoś krzyczy. Słychać było, że cierpi. Za zakrętem pojawia się cyklistka, która siedzi na poboczu z telefonem przy uchu, oraz cyklista, który leży na plecach na środku drogi i zwija się z bólu.
Podbiegłem szybko do niego, gdyż nie wiedziałem co się stało. Okazało się, że był to zawodnik z dystansu Mega. Złapał go mocny skurcz w mięsień czworogłowy uda. Zarówno w jednej, jak u drugiej nodze. Cyklistka, o której wspomniałem dzwoniła pod numer alarmowy, by wezwać dla niego karetkę. Facet nie był w stanie podać nawet swojego numeru (kierownica była od niego odwrócona), gdyż jakikolwiek ruch ciała powodował natężenie się bólu.
Z racji tego, że miałem już kiedyś do czynienia z takim skurczem podczas jednej ze swoich szosowych tras, byłem prawie że pewien iż jestem w stanie mu pomóc. Po chwili poczuł ulgę i zapytał mnie:
Ty jesteś ze wsparcia serwisowego na trasie, tak?
Zawodnik dystansu Mega
Bardzo mnie to rozbawiło, no ale na takiego mogłem wyglądać z przewieszoną przez ramię dętką. Po około 5 minutach zawodnik stwierdził, że będzie w stanie powoli dojechać do mety. Podziękował mi bardzo i ruszył. Wracając napotkałem na drodze karetkę z zawodów. Zapytałem, czy jadą do kolarza, którego złapał skurcz. Powiedziałem, że byłem w stanie mu pomóc i ruszył dalej w kierunku mety.
Byłem z siebie bardzo dumny i wiedziałem już, że nie znalazłem się tam przypadkiem.
Podsumowanie zawodów
Podsumowując trasa tegorocznych zawodów według mnie była ciekawsza od poprzedniej i chyba nawet trochę bardziej wymagająca. Poznałam dzięki niej nowe zakamarki strzelińskich lasów. Przejechałam łącznie 23 kilometry z czego pod górkę wyszło trochę mniej niż było przewidziane, bo niecałe 400 metrów.
Myślę, że jeszcze nie raz zawitamy na strzelińskie tereny i na pewno wykorzystamy część ścieżek z tego właśnie maratonu. Polecam każdemu choć raz zawitać na tą imprezę, bo naprawdę warto!
Jeżeli chcielibyście obejrzeć to jak wyglądała trasa Mini, to zapraszamy na kanał na YouTube Pawła Wasilewskiego, który – jak się okazało – na starcie jechał tuż obok Moniki. Niestety na trasie nie korygował pozycji kamery i nie widać co było przed nim i jak strome były zarówno zjazdy, jak i podjazdy.
Pozdrowelove! ❤️
Aktualizacja #1: Tutaj znajdziecie wyniki z zawodów. Z racji złapanego kapcia możecie mnie szukać na drugiej stronie listy. Nie byłam ostatnia!
Z przygodami, ale pozytywnie! Jeśli chodzi o ściąganie opony, to też chyba trochę zależy od obręczy. Obecnie mam dwie różne (bo jedna była wymieniona po wypadku) i z jednej schodzi łatwo, a z drugą trzeba się nasilić. Miałem dobre porównanie, bo niedawno zmieniałem obie opony.
Wiesz to był chyba stres, że Monika nie poradziła sobie ze ściągnięciem opony. Tak mi się wydaje. Stres i emocje ??