Autor 23:09 Relacje

Zgrupowanie w Międzyzdrojach – dzień 1

Relacja z pierwszego dnia naszego zgrupowania w Międzyzdrojach. Opis tego co wydarzyło się na trasie oraz naszego pierwszego spotkania na żywo.

Tak naprawdę co się działo na naszym pierwszym zgrupowaniu, mogliście pokrótce zobaczyć na filmiku, który zmontował jakiś czas temu Piotrek. Mimo wszystko postanowiłam napisać dodatkowo wpis, w którym między innymi przybliżę nasze pierwsze spotkanie.

Pociągowy before

Z Piotrkiem poznaliśmy się tak naprawdę wcześniej – pisaliśmy mniej więcej od lutego, natomiast nasze pierwsze spotkanie miało miejsce właśnie w pociągu, gdzie dosiadłam się do połączenia w którym miejsce było już dla mnie zagrzane. Ogólnie był to mój pierwszy wyjazd i stresowałam się, gdyż było to dla mnie nowe doświadczenie z nieznanymi ludźmi w nieznanym miejscu. Ale kiedy zobaczyłam Piotra, który z uśmiechem na twarzy wyszedł po mnie by mi pomóc zapakować rower do wagonu wiedziałam, że nie strach był zbędny. Ale nie wiedziałam jednego – że wsiadając do pociągu zaczynam nowy rozdział swojego życia.

Dosiadając się do Piotra mieliśmy jakieś niecałe 7 godzin jazdy do Międzyzdrojów. Niby dużo ale tak naprawdę to nawet nie wiedzieliśmy kiedy podróż nam tak szybko zleciała. Całą drogę rozmawialiśmy na tematy, na które ciężko byłoby rozmawiać poprzez wiadomości tekstowe. Dobrze czuliśmy się w swoim towarzystwie do tego stopnia, że poprosiłam o to byśmy byli razem w pokoju.  Nie myślcie sobie za wiele – łóżka były osobne i wtedy nasza znajomość była na stopie przyjacielskiej.

Poznajmy się

Pierwszego wieczoru nie było jeszcze pełnego składu. Kilka osób miało do nas dojechać następnego dnia, dlatego też nasz wyjazd przesunęliśmy na godzinę 11:00 tak by wszyscy zdążyli na miejsce. Ale o tym nieco później.

Jak już wszyscy obecni ogarnęli się po podróży, postanowiliśmy pójść coś zjeść i bliżej się poznać. Zatrzymaliśmy się w przytulnej restauracji „Zapiecek” – gdzie większość z nas zamówiła pizzę oraz „kompot”. To właśnie tego wieczoru poznaliśmy znaczenie hashtagu #rowerłączy, dzięki Marcinowi, który jak się później okazało był naszym przewodnikiem podczas rowerowych wypraw. Wieczór upłynął nam szybko, po skończeniu posiłków udaliśmy się do naszego miejsca noclegowego, gdzie nabieraliśmy siły na następny aktywny dzień.

Wycieczkę czas zacząć!

Punkt 11:00 wszyscy obecni poprzedniego dnia jak i Ci, którzy do nas dołączyli zebraliśmy się w jednym punkcie. Oczywiście nie obyło się bez dodatkowych przygód – jednej z naszych koleżanek z grupy Cycling Chief TRIBE (Teresie, którą gorąco pozdrawiamy) przytrafiła się guma. I to w dodatku podczas transportu w pociągu. Ktoś zapewne był złośliwy i z premedytacja przekuł jej oponę. Ale od czego mieliśmy naszego Wodza? Do naprawy wykorzystał swoje sprytne rączki i w niecałe 5 minut rowerek był już sprawny i gotowy do jazdy.

Wyruszyliśmy

Pogodę mieliśmy wymarzoną. Odkąd żyję to jeszcze nigdy nie udało mi się spotkać iście tropikalnych warunków nad naszym polskim morzem – aż do naszego wyjazdu. Słońce przypiekało od samego rana przy czym wiatr był prawie niewyczuwalny. Czego chcieć więcej?

Na początku mieliśmy do pokonania spory odcinek drogą szybkiego ruchu, która doprowadziła nas do Świnoujścia. Widziałam, że niektórym osobom nie bardzo się to podobało. Dodatkowo przy takim ruchu mój Piotr nas wszystkim wyprzedzał z kamerką w ręku, by mieć jak najlepszy materiał na odcinek. Po drodze zaopatrzyliśmy się na przydrożnej stacji benzynowej w napoje i batony, tak by mieć siły na dalsze kręcenie. Gdy już dotarliśmy na miejsce czekała nas przeprawa promem. Wszystkim dopisywały humory. Kiedy już przepłynęliśmy morze kierowaliśmy się w kierunku granicy niemieckiej. Ścieżka prowadziła nas wzdłuż plaży, gdzie po naszej prawej stronie można było obserwować nasz piękny Bałtyk. Gdy dojechaliśmy do granicy upamiętniliśmy nasz kolejny przystanek grupową fotką.

Wjeżdżamy do Niemiec

Tuż po wkroczeniu na niemieckie tereny od razu poczuliśmy inne asfalty. Ścieżki rowerowe u naszych sąsiadów wyglądają całkiem inaczej. Nawet jeżeli powierzchnia wyłożona jest płytkami, to są one tak równo ułożone, że praktycznie nie czuć łączeń pod kołami (dodam, że jechałam swoją szosówką na oponach 25C). Podczas jazdy panowała luźna atmosfera, jadąc rozmawialiśmy na różne tematy (nie tylko kolarskie). Każdy z każdym rozmawiał, dzięki czemu lepiej się poznaliśmy. Szczerze? Brakowało nam tego podczas zgrupowania w Bieszczadach. Jechaliśmy tutaj dla przyjemności a trasa była dobrana tak, by każdy (nawet amator jazdy na rowerze) był stanie przebyć te niecałe 100 km. W Bieszczadach niestety trzeba było posiadać już doświadczenie w jeździe po cięższym terenie, by nadążyć za resztą. Chyba, że wszystkie wyprawy MTB tak wyglądają?

Naszymi przewodnikami byli Marcin i Monika. Dzięki nim udało nam się bezproblemowo dojechać do celu, o którym dowiedzieliśmy się dopiero na miejscu. Kiedy dotarliśmy do punktu docelowego naszym oczom ukazało się tzw. Truskawkowe miasteczko. Dlaczego truskawkowe? Ponieważ poruszając się w środku można było spróbować różnego rodzaju miejscowych przysmaków zrobionych właśnie z truskawki. Niektórzy z nas aż nadto przesadzili z degustacją. Oprócz darmowego jedzenia czekały na nas różnorakie atrakcje (m.in. nietypowe rowerki z asymetrycznym kołem, manualna winda czy pofalowane zjeżdżalnie).

Wszystko to możecie zobaczyć na filmie Piotra z pierwszego dnia zgrupowania. Kiedy już troszeczkę odpoczęliśmy przy chmielowym kompocie nadszedł czas by wracać do domków.

Powrót i „fishbuła”

Na powrocie nasz przewodnik Marcin postanowił zabrać nas na miejscowy przysmak jakim była „Fishbuła”. Do dziś z Piotrem pamiętamy jej smak po każdym gazowanym napoju. Żartuję oczywiście! Tak na serio to nie jesteśmy zwolennikami ryb i bułki te średnio nam smakowały. Szczególnie jeżeli na dworze jest upał, a ma się jeszcze do pokonania 40 km do domu. Mimo tego jesteśmy zdania, że wszystkiego w życiu trzeba spróbować. My wiemy na pewno, że następnym razem zamówimy frytki z ketchupem.

Podczas trasy nie zabrakło miejsca na dodatkowe przystanki w celu nawodnienia organizmu. Były także liczne sesje zdjęciowe w ciekawych miejscach jak i te mniej przyjemne awarie. Piotr przez cały czas nad nami czuwał i starał się zadbać o każdego. Pomimo tego, że na zgrupowaniu było więcej facetów kolarzy, to nikt nie rwał się do pomocy.

Na samej końcówce, kiedy wracaliśmy wspominaną już wcześniej drogą szybkiego ruchu nadaliśmy nieco szybsze tempo. Okazało się, że nie trzeba mieć roweru szosowego, by móc śmigać niczym Kwiatkowski. Nasza koleżanka – Daria – jechała z prędkością ponad 30 km/h na rowerze miejskim. Da się? Oczywiście, że tak! Jeżeli w grupie panuje miła atmosfera nie czuje się kilometrów ani zmęczenia.

Krótkie podsumowanie

Przejechaliśmy pierwszego dnia łącznie około 90 kilometrów. Teren przeważnie był płaski, bo na całej trasie pod górkę mieliśmy niecałe 400 metrów. Pogoda przez cały dzień nam dopisywała ☀️. Nikt z nas nie musiał korzystać z dodatkowych warstw ochronnych – nawet na powrocie, kiedy to już zachodziło słońce.

Mogę śmiało powiedzieć, że był to mój jak na razie najlepszy wyjazd rowerowy w życiu!

Pozdrowelove! ❤️

(Visited 378 times, 1 visits today)
Close