Bierzecie udział w wyścigach rowerowych? A może chcielibyście spróbować swoich sił na trasie z innymi zawodnikami?. W tym wpisie postaram Wam się opowiedzieć o moich pierwszych razach na zawodach szosowych oraz MTB. Przedstawię pokrótce jakie były moje obawy przed startami oraz opisze wrażania z udziału w samych wyścigach. Ciekawi? Zapraszam do czytania.
Pierwsze zawody – Dobrodzieńska seta
Kiedy kupiłam swoją szosę w 2018 roku nie myślałam, że będę się kiedyś ścigać. Może słowo „ścigać” to za dużo powiedziane. Ale nie miałam zamiaru brać udziału w żadnych zawodach. Co więc skłoniło mnie do zapisania się na zawody? Chyba chęć sprawdzenia samej siebie. Kiedy kupiłam szosę jeździłam na trasach o długości maksymalnie 70 km tempem rekreacyjnym. Pewnego dnia przeglądając Internet moją uwagę przyciągnęło wydarzenie na Facebooku – był to rajd na 100 km, który odbywał się niedaleko mojej miejscowości.
Myślę, może spróbuję swoich sił? Przecież jestem w stanie przejechać te 70 km bez problemu...
Zapisałam się – ledwo co zdążyłam, bo po 8 godzinach od rozpoczęcia zapisów zostały one zamknięte ze względu na osiągnięcie limitu. W zawodach mogło wziąć udział maksymalnie 450 osób. Była to impreza organizowana po raz ósmy (jak dobrze pamiętam) przez klub turystyki rowerowej „Jednoślad”. Zawody odbywały się w Dobrodzieniu, gdzie znajdowały się zarówno start jak i meta. Był wrzesień i zaczynały się powoli chłodne jesienne poranki. Z tego względu musiałam zakupić sobie jakąś lekką odzież kolarską by się nie przeziębić. Skorzystałam z oferty Decathlonu i wybrałam wiatroszczelną kamizelkę AEROFIT marki BTWIN oraz rękawki rowerowe. Zestaw sprawdził się w 100% – w trakcie wyścigu jak zrobiło się cieplej mogłam je zdjąć i schować do kieszonki w koszulce, ponieważ nie zajmują dużo miejsca.
Start i meta
Ale przejdźmy do samego wyścigu, bo trochę zboczyłam z tematu. Czy przygotowywałam się jakoś specjalnie przed startem? Nie. Trenowałam sama jeżdżąc po 50 km 3-4 razy w tygodniu. Kilka razy udało mi się zrobić dłuższe trasy po 70 km. Czy miałam „stresa” przed zawodami? Oczywiście, że tak. Bałam się przede wszystkim, że nie dojadę do mety, bądź zgubię się gdzieś na trasie ponieważ nie znałam tych terenów.
Jeżeli chodzi o trasę, to była bardzo dobrze oznaczona – praktycznie nie można było się zgubić. Na każdym rozjeździe czy krzyżówce stała policja bądź straż i kierowała ruchem. Naprawdę muszę tutaj przyznać, że organizatorzy spisali się na medal. Startowaliśmy w czterech grupkach, które podzielone były wg poziomu uczestników. Ja ustawiłam się oczywiście na samym końcu tak, by nie przeszkadzać tym co chcieli się troszeczkę pościgać. Co do dystansu hmm… nie było wcale tak źle. Przejechałam całą trasę ze średnią prędkością 25 km/h – co jak dla mnie było niemałym osiągnięciem. Kiedy dojechałam na metę wiedziałam, że nie będą to moje ostatnie zawody.
Może by tak spróbować jazdy po górach?
Kolejnymi zawodami, w których wzięłam udział były GPA na szosie. Więcej o zawodach doczytacie tutaj. Zapisałam się na imprezę w województwie opolskim. Zawody odbywały się pod koniec kwietnia 2019 roku na terenach gór opawskich. Niestety jak to często u mnie bywa źle dobrałam ubiór do panujących warunków. Podczas licznych podjazdów pomimo chłodnego wiatru mocno się spociłam… I tutaj po raz pierwszy życie uratowała mi kurtka przeciwdeszczowa z Decathlonu, która ochroniła mnie podczas zjazdów.
Trasa liczyła łącznie 72 kilometry z czego pod górkę miałam około 700 metrów. Mówiąc krótko – do zawodów górskich trzeba się przygotowywać. Dla mnie te zawody (pomimo krótszej trasy) były o wiele bardziej wymagające niż wyścig w Dobrodzieniu. Nie wystarczą długodystansowe treningi na płaskim terenie. Przygotowując się warto pojeździć trochę po górach. Mi brakowało głownie sił na podjazdach i momentami musiałam schodzić z roweru. Na szczęście nie tylko ja – niektórym zawodnikom doskwierały dodatkowo skurcze. Co mi się podobało? Zdecydowanie adrenalina podczas zjazdów – prędkości dochodziły do ponad 50 km/h. Ja niestety nie miałam odwagi by nie używać hamulców.
MTB – dlaczego nie?
Wiem wiem – zarzekałam się, że nie wrócę do MTB. Zgrupowanie w Bieszczadach przyczyniło się do tego, iż w ramach treningu spróbowałam swoich sił w zawodach w Strzelinie. Jak było? Nie tak źle jak to sobie wyobrażałam. Stwierdziłam, że na początek nie ma co szaleć i zapisałam się na dystans MINI, który liczył 23 km i z czego około 500 m było pod górkę.
Muszę powiedzieć, że jak na moje początki z kolarstwem górskim to było okej. Większość podjazdów pokonałam na rowerze. Gorzej było już na zjazdach ponieważ nie miałam jeszcze wtedy roweru typowo górskiego. Zawody przejechałam na swojej poczciwej crossówce, która i tak dobrze się spisała. Jeżeli chcielibyście dowiedzieć się więcej na jej temat dajcie znać w komentarzach – zrobię osobną recenzję. MTB znacząco różni się od jazdy na szosie. Nie wystarczy trochę pojeździć po lesie by stać się zawodowym kolarzem kolarstwa górskiego. Nigdy nie wiadomo co spotkamy na trasie – wystarczy, że popada trochę deszcz, a błahy z początku podjazd może okazać się odcinkiem nie do pokonania. Mimo wszystko polecam spróbować!
Czy było warto?
Podsumowując nie żałuję wzięcia udziału w żadnych zawodach, w których uczestniczyłam. Każde z nich nauczyły mnie czegoś innego. Zawody szosowe – wytrwałości zarówno w pokonywaniu długodystansowych tras jak i przewyższeń, które były dla mnie nie lada wyzwaniem. Kolarstwo górskie – pokazało mi jak to jest jeździć w trudniejszych warunkach. Po korzeniach, wąwozach, podjazdach i trudnych technicznie zjazdach osiągających w porywach 15-17%.
Polecam więc każdemu chociaż raz w życiu spróbować swoich sił w zawodach. Może będzie to początek czegoś nowego, czegoś co wprowadzi w Wasze życie odrobinę adrenaliny, rywalizacji, a może i wielkich osiągnięć?
Pozdrawiam Was gorąco!
Monika