W weekend 5 września udało nam się w końcu wybrać na wycieczkę do Wrocławia. Piszę „w końcu” bo planowaliśmy ten wyjazd chyba od początku roku. Artykuł nosi nazwę „rowerem inaczej” ponieważ w zamiarze była rekreacyjna jazda rowerem i zwiedzanie miasta.
Pociągiem do Wrocławia
Do Wrocławia dostaliśmy się pociągiem regionalnym – jak się później okazało „przyśpieszonym”. Za przewóz roweru dopłaciliśmy jedyne 7 zł od sztuki. O tyle, o ile do Wrocławia jechało się całkiem przyjemnie, bo rowerów było kilka, tak wracając atmosfera się zagęściła i w wagonie nie było jak przejść. Zastanawia nas to, na jakiej podstawie wyliczają liczbę miejsc dla podróżnych z rowerami w przypadku kiedy nie ma na nie stojaków? Z tego co widzieliśmy chyba w ogóle tego nie liczą.
Kiedy podążaliśmy w stronę PKP pogoda zapowiadała się bardzo obiecująco – „zapowiadała” to słowo klucz. Kiedy dotarliśmy na miejsce od razu zaczęło kropić. Jak już zaczęło padać tak padało co jakiś czas aż na koniec złapała nas burza – ale o tym później.
Jak już kiedyś wcześniej wspominałam we Wrocławiu spędziłam 5 lat studiując na Uniwersytecie Przyrodniczym. Widziałam, że za uczelnią znajdowały się wały przeciwpowodziowe. Zawsze chciałam przejechać się nimi rowerem ale za czasów studiów nie posiadałam żadnego we Wrocławiu. Nadszedł więc ten dzień, kiedy w końcu mogłam to uczynić.
Ścieżkami do celu
Kiedy wyruszyliśmy z dworca wskoczyliśmy od razu na ścieżkę rowerową, która znajdowała się jako dodatkowy pas na jezdni. Nigdy wcześniej nie jeździliśmy po Wrocławiu ścieżkami i chcieliśmy zobaczyć jak to wygląda w dużym mieście w porównaniu do brzeskich szlaków rowerowych. Szczerze? Można się tam pogubić, przeplatanie pasów aut ze ścieżkami dla rowerów na większych skrzyżowaniach może wprowadzić niejedną osobę w zakłopotanie. Inaczej sytuacja wygląda już na chodnikach połączonych ze ścieżką rowerową – tutaj było wiadomo którędy jechać i jechało się całkiem przyjemnie. Zaznaczę od razu, że wzięliśmy ze sobą rowery górskie (Piotr jechał na mojej wysłużonej crossówce) i wszelkie nierówności na drodze, kostki czy krawężniki nie miały dla nas większego znaczenia. Wiemy już, dlaczego “emtebowcy” nie mają nic przeciwko jakościom polskich dróg rowerowych ?♀️
Ścieżkami rowerowymi dojechaliśmy do ZOO, za którym wskoczyliśmy na wspominany wcześniej wał. Po drodze zatrzymaliśmy się przy moim Uniwersytecie, ponieważ chciałam pokazać Piotrowi, gdzie na egzaminach wylewałam siódme poty. Po prezentacji uczelni wskoczyliśmy ponownie na wał, którym to jechaliśmy dobre kilka kilometrów. Myślę, że to jedno z niewielu miejsc we Wrocławiu, gdzie można zapomnieć, że jest się w wielkim mieście.
Po drodze mijaliśmy kilka ciekawych miejsc m.in. Jaz Opatowicki, Hale Stulecia, Ogród Japoński oraz Park Szczytnicki. Niestety przez zbliżającą się burzę, którą zwiastowały ciemne chmury niczym opary ze starego Mercedesa postanowiliśmy zatrzymać się w Spiżu pod parasolami. Powiem tak – to była najlepsza decyzja jaką mogliśmy podjąć. Nie minęło 5 minut a z nieba zaczęła lać się woda czemu towarzyszyły pioruny.
Trzeba to powtórzyć
Tutaj nasza wycieczka się zakończyła. Niestety nie udało się nam się objechać drugiej części miasta i zwiedzić pozostałych ciekawych miejsc. Myślę, że jeszcze nie raz będzie okazja by dokończyć nasz plan. Mimo wszystko wyjazd zaliczam do udanych, gdyż było to coś „innego” niż zazwyczaj. Od czasu do czasu lubimy taką odskocznię od codzienności.
Przejechaliśmy łącznie około 25 kilometrów tempem spacerowym. Udało się zrobić kilka fajnych zdjęć, które widzicie w artykule. Z pewnością mogę powiedzieć, że takich wyjazdów będzie więcej – trzeba obrać tylko kolejne miasta do zwiedzania. Z racji na kiepską pogodę, nie dawaliśmy nikomu znać, że tam będziemy. Bez napiętego grafiku, typowy relaks.
Pozdrowelove! ❤️